0
mmaratonczyk 28 lutego 2016 20:51
Długa podróż z wieloma przesiadkami, wylot gdzieś z Europy, a nie z Warszawy, dla wielu byłaby powodem do narzekań. Nie dla nas. W relacji tej chciałbym ukazać jak można z takich niedogodności zrobić fajny trip.

1 dzień (16 stycznia 2016 r) - przelot do Mediolanu
Przez ostatnie miesiące wiele wieczorów czytania, wyszukiwania w Internecie i planowania całej wyprawy. I wreszcie nadszedł długo wyczekiwany dzień. Mając w świadomości, iż dolot tanimi liniami w dniu wylotu z Mediolanu może zniweczyć całą podróż, decydujemy się na rozpoczęcie całej wyprawy od dwudniowego zwiedzania stolicy mody. Nasze obawy okazały się uzasadnione. Pogoda w ostatnich dniach nas nie rozpieszczała. Jak nie mgły, to mocne opady śniegu. Na szczęście, w dniu wylotu do Mediolanu, nic z tych rzeczy nam nie przeszkodziło w planowym dotarciu. Lot Wizzarem z Poznania wylądował w Bergamo przed czasem. Niecała godzina jazdy autobusem do centrum, dwie przesiadki metrem i o 23.00 meldujemy się w naszym hotelu - Arcimboldo. Hotel zakupiony z promocji na stronie Orbitz .com, był tańszy niż wcześniej zamówiony hostel.

Hotel Arcimboldo
1.JPG



Widok z ostatniego piętra naszego hotelu
2.JPG




2 dzień (17 stycznia) - Mediolan
Dzisiejszy dzień upłynął na zwiedzaniu miasta. Metrem dojeżdżamy do stacji Cadorna, skąd udajemy się pod kościół Santa Maria Delle Grazie.

Kościół Santa Maria Delle Grazie
3.JPG



Następnie Park Sempione i Zamek Sforzesco. W parku napotykamy wielu mieszkańców odpoczywających na ławkach i spacerujących licznymi alejkami.

Arco della Pace - brama miasta Mediolan
4.JPG



Park Sempione
5.JPG



Zamek Sforzesco
6.JPG



Zamek Sforzesco od strony Placu Castello
7.JPG



Dalej, idąc ulicą Brera, odwiedzamy Pinaconeta Brera i kierujemy się w okolicę Katedry Duomo. Docieramy tam przechodząc przez Galerię Vittorio Emanuele II.

Teatr La Scala
8.JPG



Galeria Vittorio Emanuele II
9.JPG



Plac Duomo
10.JPG



Katedra Duomo
11.JPG



Okolice Placu Duomo
12.JPG



Na koniec dzielnice mody z dwiema równoległymi ulicami ( Via Monte Napoleone i Via Della Spiga ) wypełnionymi ekskluzywnymi markami. W niedzielę wszędzie przewija się wielu turystów, najwięcej jest na Placu Duomo. Pogoda dopisywała nam przez cały dzień , słońce i plus 8 stopni. Większość głównych atrakcji jest blisko siebie, więc jak ktoś lubi włóczyć się po uliczkach to nie musi korzystać z komunikacji miejskiej.

3 dzień (18 stycznia) – w oczekiwaniu na lot do Sao Paulo
Po obfitym śniadaniu opuszczamy hotel zabierając ze sobą cały bagaż. Mamy czas do 15.00, który wykorzystujemy na dalsze zwiedzanie Mediolanu. Tą samą linią metra dojeżdżamy nieco dalej, bo do stacji Porta Genova. Stąd jest bardzo blisko do Navigli, najbardziej klimatycznej dzielnicy Mediolanu. Poprzecinana kanałami, usiana w liczne knajpki, kawiarnie i restauracje zawsze przyciąga mnóstwo turystów. Mieści się tu również dużo antykwariatów i galerii, dlatego jest to również miejsce spotkań wielu artystów.

Poprzecinana kanałami dzielnica Navigli
13.JPG



Navigli
14.JPG



Navigli
15.JPG



Następnie wolnym spacerem idziemy do odwiedzonego wczoraj Parku Sempione. Po drodze zaglądamy jeszcze do Bazyliki San Lorenzo Maggiore i Bazyliki Św. Ambrożego.

Plac przed Bazyliką San Lorenzo Maggiore
16.JPG



Bazylika Świętego Ambrożego
17.JPG



Pogoda sprzyja, odpoczywamy na ławkach wygrzewając się w słońcu, obserwujemy mediolańczyków. Z Placu Duomo do dworca centralnego, skąd odjeżdżają autobusy na lotnisko są tylko 3 kilometry. Pokonujemy je niespiesznie mając odpowiedni zapas czasu. O 15.35 opuszczamy centrum Mediolanu. Przewoźników na lotnisko jest kilku, my wybieramy linię Terravision płacąc 8 euro. Bilety kupowaliśmy wcześniej przez Internet, ale konkurencja jest tak duża, że nie ma żadnego problemu z nabyciem przed samym wyjazdem. Stojąc przodem do dworca z lewej strony są autokary do Melpansy, natomiast z prawej do Bergamo. W niecałą godzinę dojeżdżamy do lotniska, na Terminal 1(najpierw jest Terminal2). Teraz czekała nas chwila stresu związana z odprawą. A to dlatego, że kupując bilety z błędu taryfowego wszystko może się zdarzyć. Czytałem o przypadku, kiedy ktoś przed samą odprawą musiał dopłacać do podróży. Na szczęście była to naprawdę wyjątkowa sytuacja. Bez problemu odbieramy nasze bilety, na razie do Buenos Aires. Na ostatni odcinek będziemy musieli się odprawić w stolicy Argentyny. Punktualnie o 22 .20 rozpoczynamy nasz najdłuższy lot do Sao Paulo na pokładzie dremlainerea 787, chilijskiej linii Lan, niecałe 12,5 godziny.

Dremlainer 787 linii LAN
18.JPG



Wyświetlacz w samolocie z trasą lotu
19.jpg



4 dzień (19 stycznia) – Buenos Aires
W samolocie cofamy zegarki trzy godziny do tyłu. Lot do Sao Paulo upłynął spokojnie. Dostaliśmy dwa posiłki, na początku była kolacja na ciepło, dwie godziny przed lądowaniem jakieś gorące kanapki. To był nasz drugi tak długi lot. Według nas, ten wcześniejszy, Iberią do Rio De Janeiro, miał lepszą obsługę oraz zdecydowanie nowszą i bogatszą ofertę rozrywki multimedialnej. Na pokładzie poznajemy rodaków, którzy skorzystali z tej samej puli tanich biletów. Było nas w sumie chyba jedenaścioro. Większość to forumowicze z portalu Fly4free (@Kefirm, @Gadekk, @Kajak2708 ). Wymieniamy się swoimi nickami, no i zaczęła się dyskusja, oczywiście o podróżach. Przed szóstą rano lądujemy w Sao Paulo na lotnisku Guarulhos.

Na lotnisku Guarulhos w Sao Paulo przeważają samoloty rodzimej linii Tam
20.JPG



Mamy 6 godzin do następnego lotu. Wolny czas wykorzystujemy na drzemkę i kontakt przez Internet z bliskimi. Wi-fi na tym lotnisku jest darmowe, ale tylko przez 1 godzinę. Z półgodzinnym opóźnieniem, tym razem brazylijską linią Tam , wylatujemy do Buenos Aires. Po czternastej lądujemy na lotnisku Jorge Newbery położonym kilka kilometrów od centrum miasta.

Pod nami Buenos Aires
21.JPG



Mając sporo czasu do ostatniego odcinka lotu, postanawiamy udać się do centrum. Wymieniamy parę dolarów na peso, zdajemy bagaże do przechowalni i idziemy na przystanek komunikacji miejskiej ( tuż przed terminalem). Do centrum, dworca Retiro, dojeżdżają dwa autobusy : 33 i 45. Wybieramy numer 33, aby dojechać trochę dalej, a mianowicie do portowej dzielnic La Boca. Problemem jest jednak zakup biletu, bo takowych nie ma. Wszyscy mieszkańcy posiadają karty, które przy kierowcy trzeba odbić. Nie chcąc tracić czasu na ich szukanie, prosimy kogoś żeby w zamian za gotówkę odbił za nas swoją kartę. Od razu trafiamy na uprzejmego młodzieńca, który nawet nie chciał przyjąć pieniędzy za użyczenie swojej karty. Dla informacji dodam, że skasowało 3,75 ARS za osobę. Alternatywny sposób dotarcia do centrum to lotniskowy Air Bus. Bilet do kupienia u kierowcy w cenie 30 ARS. Do La Boca dojeżdżamy w niecałą godzinę. Od razu natrafiamy na uliczkę Caminito, będącą turystyczną wizytówką całej dzielnicy.

Caminito
22.JPG



Ponieważ dawniej często dochodziło tu do powodzi, domy były budowane z blachy falistej i mocowane na palach. Ich kolorowa barwa, to efekt malowania farbami pozostałymi z odświeżania statków.

Av Gregorio Araoz de Lamadrid w La Boca
23.JPG



Idąc w kierunku centrum mijamy stadion piłkarski drużyny Boca Juniors, w której przez dwa lata grał Diego Maradona. Sama drużyna jest powodem dumy dla mieszkańców, a jej kolor żółty i granatowy stały się również kolorami całej dzielnicy.

Dom pomalowany w barwy klubu piłkarskiego Boca Juniors
24.JPG



Stadion, na którym Diego Maradona grał przez dwa sezony
25.JPG



W drodze do centrum mijamy takie malowidła
26.JPG



Po 4 kilometrach marszu docieramy do Puerto Madero, sięgającej aż do rzeki La Plata. Warto przespacerować się wzdłuż kanału uliczką Juana Manuela Gorriti. Widać z niej całą nowoczesną dzielnicę z wieloma drapaczami chmur.

Dzielnica Puerto Madero
27.JPG



Zacumowana jest tu fregata ARA Presdente Sarmiento , w której mieści się teraz muzeum. Wzrok przykuwa nowoczesny most Puente de la Mujer przeznaczony tylko dla pieszych. Po drodze mijamy wiele knajpek i kawiarni. Generalnie fajne miejsce na spacery i odpoczynek.

ARA Presdente Sarmiento
28.JPG



Puente de la Mujer
29.JPG



Nieopodal mieści się Plaza de Mayo z różowym prezydenckim domem – Casa Rosada. Ten kolor został nadany na pamiątkę doprowadzenia do pokoju za czasów panowania Domingo Sarmiento.

Casa Rosada
30.JPG



Odwiedzamy jeszcze najszerszą aleję świata, Avenidę 9 de Julio z wielkim El Obelisco pośrodku. Żeby przejść na drugą stronę trzy razy zatrzymują nas światła.

Avenida 9 de Julio
31.JPG



El Obelisco pośrodku Av 9 de Julio
32.JPG



Na koniec pobytu w centrum wymieniamy walutę na „niebieskim” rynku, na Av. Florida. Jest tam pełno naganiaczy. Pieniądze wymieniliśmy w dwóch różnych miejscach, uzyskując zadowalający przelicznik. Cała transakcja przebiega w pomieszczeniu i wydaje się bezpieczna patrząc na skalę tego procederu. Na lotnisko docieramy koło 22.00 autobusem numer 33, sprzed dworca Retiro. To jedyne miejsce gdzie trzeba uważać. Kręci się tam wielu podejrzanych typków. Odbieramy bagaże (35-40 ARS za sztukę) i udajemy się w zaciszne miejsce, gdzie będziemy mogli przeczekać do następnego lotu.

cdn...

Dodaj Komentarz

Komentarze (9)

stefka 9 marca 2016 20:38 Odpowiedz
Bardzo ciekawa relacja ,dużo praktycznych rad , znakomite zdjęcia. Czekam na ciąg dalszy tej interesującej wyprawy.
igore 9 marca 2016 21:26 Odpowiedz
Obszernie i szczegółowo - tak jak lubię.
stefka 12 marca 2016 12:23 Odpowiedz
Torres del Pain- robi wrażenie !Podziwiam kondycję -24 km w nogach jednego dnia!
waldekk 26 marca 2016 13:57 Odpowiedz
Fajnie się czytało, a jeszcze lepiej oglądało - niektóre zdjęcia wymiatają.Czy mieliście jakieś problemy z dogadaniem się po agnielsku?
mmaratonczyk 26 marca 2016 14:41 Odpowiedz
Nie było żadnych problemów z dogadaniem się po Angielsku (Argentyna, Chile), pomijając tylko okazję samochodem , gdzie dwójka młodych chłopaczków nic nie rozumiała (ale do centrum nas dowieźli). Mamy porównanie z Brazylią gdzie jest bardzo trudno z komunikacją po Angielsku ;)
gecko 26 marca 2016 16:43 Odpowiedz
ooo... to ciekawe :) Moje wrażenia po pobycie tam są takie, że bez hiszpańskiego miałbym duży problem aby się dogadać (mało kto rozumiał cokolwiek po angielsku)
mmaratonczyk 26 marca 2016 17:03 Odpowiedz
@gecko, pewnie zależy jak się trafi. Np nasz host z airbnb stwierdził ,że w szkole do angielskiego się nie przykładał (skąd my to znamy :D ), dopiero jak zaczął wynajmować pokój to stwierdził, że dla lepszego kontaktu z turystami (a miał ich z całego świata) warto wziąć prywatne lekcje. Cały czas się szkoli w tym zakresie, przy czym jego małżonka zero znajomości. W każdym parku, schronisku, informacji turystycznej, biurach turystycznych, na promach, nie mieliśmy żadnego problemu z dogadaniem się po angielsku ;)
igore 28 marca 2016 20:59 Odpowiedz
Fajna relacja, ale w poście dotyczącym SP wszystkie ceny powinny być chyba w BRL zamiast ARS ;)
mmaratonczyk 28 marca 2016 21:22 Odpowiedz
@igore przynajmniej wiem, że ktoś szczegółowo czytał, cenna uwaga. Dzięki :)