+4
voyażka 21 października 2015 11:45
Tym razem na tapetę poszła Bruksela. Loty 7.08-9.08 Warszawa – Charleroi – Warszawa w najniższej cenie wizzair: 39zł/os w 1 stronę, więc żal było nie skorzystać. Zwłaszcza, że wypad na pełen weekend, bo już w piątek o 8:30 byliśmy na miejscu a w niedzielę o 20:55 był wylot. Dojazd w pierwszą stronę polskim busem, powrót modlin busem (co prawda jedzie do Bydgoszczy 5,5h, ale za to ma dużo wyższy standard niż w polskim busie, polecam zabrać słuchawki, przydadzą się do wbudowanych tabletów). No tak skoro loty już są to czas na hotel. Ceny w Brukseli są naprawdę wysokie */** kosztują ok. 300zł/noc za 2 osoby, nam udało się jednak znaleźć hotel za 100€ za 2 noce za pokój ze śniadaniami. Do luksusu daleko, ale przy naszym zwiedzaniu priorytetem jest położenie, łóżko i najlepiej łazienka w pokoju. Royal Hotel * spokojnie spełnił te wymagania ;) spacerkiem do Głównego Placu mieliśmy ok. 10 minut, a do dworca północnego niespełna 5min, do tego zaraz na ulicy stacja metra, a za rogiem centrum handlowe. Kolejny etap, to rozeznanie się co warto zobaczyć i gdzie warto pojechać. Gdy komuś mówiłam, że lecę do Brukseli po chwilowej konsternacji słyszałam: A po co? Otóż naprawdę jest po co!! I naprawdę warto – ale o tym w trakcie. Po wstępnym przejrzeniu mapy do listy obowiązkowo dołączyła Brugia zwana północną Wenecją. Wszystko było w miarę gotowe, pozostało miłe wyczekiwanie! No i w końcu też odkurzę mój francuski! 
Dzień 1.
Wylot mieliśmy z samego rana tak więc już od 8:30 byliśmy na lotnisku w Charleroi. W internecie nie mogliśmy znaleźć nic taniego co jedzie do Brukseli, więc postanowiliśmy rozeznać się na miejscu. W necie figurował flibco, ale bez promocji bilet w 1 str do centrum kosztował 17€! Podobno można znaleźć już od 5 €, ale na nasz termin takich nie było. Druga opcja to autobus A z lotniska do centrum Charleroi (5€) + pociąg ale to też ok. 14€ w 1 str. Idąc na postój autobusów zauważyliśmy Euro Coach Shuttle, który dojeżdżał bezpośrednio do Midi za 10€ w 1str, jest to nowa opcja i można go też zarezerwować przez internet na stronie wizz, gdy kupujemy tam bilety i wtedy kosztuje on 16€ w 2str plus 1€ opłaty rezerwacyjnej. Jak dla nas to najlepsza opcja, a więcej info tutaj: http://www.eurocoachshuttle.be/accueil.htm Tak więc dotarliśmy do dworca Midi i zastanawialiśmy się nad różnymi opcjami, czy lepiej jechać od razu do hotelu, czy może jak już jesteśmy na dworcu to do Brugii… Zorientowaliśmy się w informacji i w automatach jak wyglądają ceny przejazdów i ostatecznie odłożyliśmy Brugię na jutro, a my metrem dojechaliśmy do hotelu. Wykupiliśmy bilet 1-dniowy (niestety nie jest 24h, bo kupiliśmy go po 10tej, a ważny był do 2:00 dnia następnego). Koszt to 7,5€ ale mieliśmy w planach udanie się do tych bardziej odległych zabytków więc się opłacało. Bilet 60min kosztuje natomiast 2,20€. Tak więc ruszyliśmy do metra, które było dość obskurne i jak dla mnie najsłabiej oznaczone z tych którymi podróżowałam do tej pory. Ale mimo wszystko metro to metro, podróżuje się nim najszybciej i gdy tylko możemy to z niego właśnie korzystamy. W Brukseli jest 6 linii tak więc można nimi spokojnie dotrzeć do wszystkich zabytków. Wysiadając ze stacji bez problemu znaleźliśmy nasz hotel. Doba zaczynała się od 14 dlatego zostawiliśmy bagaże, dostaliśmy w recepcji mapkę wraz z wskazówkami i na dobre mogliśmy rozpocząć zwiedzanie. Wsiedliśmy do metra i chcieliśmy zacząć od Parlamentu, jednak tak się zakręciliśmy, że wyszliśmy na Pałac Królewski. Pan przy ogrodzeniu zachęcił nas do wejścia do środka – zwiedzanie było darmowe. Zwiedzaliśmy piękne komnaty, na mnie jednak największe wrażenie zrobiła komnata gdzie sufit i część dekoracji została zrobiona z… 1,4 miliona skarabeuszy! To było naprawdę niesamowite, niestety zdjęcie tego nie oddaje…
Następnie zatrzymaliśmy się na chwilę przy kąciku dla dzieci, gdzie można było zrobić kilka śmiesznych rzeczy związanych ze znajdującą się tam wystawą robactwa. My zdecydowaliśmy się na zrobienie koperty w której z gumki, kawałka druta i metalowego krążka skręcało się takie „coś” co przy otwarciu koperty udawało miotającego się w niej robaczka! Ciężko to opisać, ale gdy dawaliśmy to komuś otworzyć zabawa była przednia! Z Pałacu przeszliśmy wzdłuż parku do budynku Berlaymontu i stamtąd przez park du Cinquantenaire zakończonego trzema łukami zwanymi Arkadami (przypomina łuk w Berlinie).
W parku wypoczywało dużo ludzi, my też przysiedliśmy trochę na leżaczkach. Dalej udaliśmy się w kierunku łuków, zjedliśmy pyszne lody (bardzo dużo w Brukseli takich mobilnych budek z lodami i goframi) i poszliśmy wzdłuż w kierunku fontann. Dalej wsiedliśmy do metra i pojechaliśmy do Atomium – jednego z najbardziej rozpoznawanych miejsc w Brukseli. To wybudowany na Expo model kryształu żelaza powiększony 165mld razy. Rzeczywiście robi wrażenie!
Oczywiście dookoła mnóstwo ludzi, autokarów i kolejka do kasy biletowej. Są 3 opcje biletowe: sam wjazd na górę, wjazd + wizyta w Mini Europe oraz wjazd+ Mini Europe + Aquapark. Ceny są zróżnicowane w zależności od wieku i zniżek, dla dorosłych jest to kolejno: 11€, 18,8€ i 35,2€ (szczegóły zawarte są na stronie atomium.be). My poprzestaliśmy na zwiedzaniu z zewnątrz. W pobliżu znajduje się też obszerny park, który warto odwiedzić, by odpocząć od zwiedzania. Wróciliśmy metrem do hotelu i po krótkim odpoczynku udaliśmy się do centrum w poszukiwaniu osławionego (choć żenującego) Manneken Pis, czyli sikającego chłopca oraz na Grand Place. Z hotelu do centrum mieliśmy jakieś 10 min pieszo. Szło się przyjemnie przy głównej ulicy tzw. zakupowej Rue Neuve. Ogólnie miasto tętni życiem, dookoła mnóstwo długo otwartych sklepów, sklepików, barów, restauracji. Zgłodnieliśmy i mieliśmy ochotę na sławne belgijskie frytki, zobaczyliśmy ogromną kolejkę i wielkie porcje w niewielkim barze Fritland, więc się tam ustawiliśmy i nie żałowaliśmy! Frytki były genialne, świeże, pyszne, a jedna porcja spokojnie nam wystarczyła na dwie osoby i do tego domowy majonez, poezja smaku za 3,8€! Posileni znaleźliśmy w końcu tę niewielką figurkę nagiego chłopca będącego zarazem fontanną… Hmm nic ciekawego, wręcz trochę to niesmaczne, ale co kraj to obyczaj. Udaliśmy się na starówkę, która naprawdę robiła wrażenie! Dookoła mnóstwo ludzi, nie tylko turystów. Wielu zrobiło sobie „piknik” na deptaku. Bardzo fajny wieczorny klimat: dużo kwietników, parasolek, restauracji. Postanowiliśmy pobłąkać się trochę po przyległych uliczkach, wąskie z pięknymi kamienicami, mnóstwem restauracji i zachęcającym menu. Nawet nie wiedzieliśmy, że byliśmy tak blisko Jeanneke Pis (siusiającej dziewczynki), zorientowaliśmy się dopiero po powrocie do hotelu, gdy spojrzeliśmy na mapę, ale nic straconego, przed nami jeszcze 2 dni. Tego wieczora odwiedziliśmy jeszcze Galerie de la Reine z luksusowymi butikami, restauracjami i sklepami z czekoladą. Większość z nich była już pozamykana jednak były pięknie oświetlone a sama galeria naprawdę robiła wrażenie!
Powoli zaczęliśmy kierować się w stronę hotelu, bo byliśmy już zmęczeni a jutro od rana w planach była wizyta w Brugii.
Dzień 2.
Poranek zaczęliśmy od hotelowego śniadania. Co prawda nie powalało, ale bułeczki, dżemy i herbatki dały radę. Poszliśmy na najbliższy dworzec – Gare du Nord, jakieś 5 min od naszego hotelu. Pociągi do Brugii jeżdżą dość często. Bilety można kupić w kasie lub w automatach. Dla osób poniżej 26 r.ż. są zniżki i za bilet w 1 str zapłaciliśmy 10,4€/2 os (nazywa się on go pass 1). Kolej belgijska proponuje naprawdę ciekawe obniżki, można np. zakupić go pass 10 – 10 przejazdów po całej Belgii (można go używać w kilka osób) za 51€. Niestety my ze względu na nasz ograniczony czas pobytu mieliśmy w planach tylko Brugię, jednak warto zobaczyć także np. Antwerpię, Kent, lub udać się nad morze. Wtedy ta opcja bardzo się opłaca. Jeśli chodzi o dworzec to łatwo było wszystko znaleźć, pociąg przyjechał na czas i był bardzo wygodny. Po 1,5h byliśmy już na miejscu. To miasteczko było przepiękne! Jakby ktoś cofnął mnie w czasie. Urocze kamieniczki, mnóstwo zieleni! A to dopiero początek… Warto tu od razu zaznaczyć, że mój francuski już nie był tak przydatny, ponieważ Brugia jest już typowo flamandzka i napisy są tylko w tym języku. Jednak wszędzie się dogadałam ;).
W planach mieliśmy do zobaczenia starówkę i kanały, bo w sumie tylko tyle wiedzieliśmy. Na dworcu zaopatrzyliśmy się w darmową mapkę i zobaczyliśmy jeszcze kilka wartych uwagi punktów. Najpierw skierowaliśmy się przez piękny park do centrum. Po drodze trafiliśmy zupełnie przypadkiem na targ z pysznościami. Szkoda, że byliśmy już najedzeni (gdy wracaliśmy już był niestety zamknięty). Mnóstwo lokalnych smakołyków na słodko, na wytrawnie, gotowych i surowych, na miejscu na wynos – co kto chce. Nakarmiliśmy oczy i ruszyliśmy dalej kierując się w stronę wyłaniającej się wieży i za chwilę naszym oczom ukazała się już piękna starówka zwana Markt, jest podobna do tej w Brukseli, choć chyba jeszcze bardziej urokliwa. Na samą dzwonnicę nie wchodziliśmy, choć trochę żałujemy gdyż znajduje się tam punkt widokowy. Obeszliśmy starówkę i weszliśmy do Muzeum Historii Brugii (Historium Brugge). Zwiedzanie jest płatne, jednak można przejść do restauracji i podziwiać starówkę z góry, widok jest niesamowity. Na tarasie można wypić kawkę, lub piwo i tu pytanie za 100punktów: ile tu kosztuje kawa? 2,5€! W Polsce chyba chcieliby za nią ze 30zł za taki widok ;). Za mną jednak chodziła gorąca czekolada (której niestety dzień wcześniej w Brukseli nie wypatrzyłam). Na szczęście tu była! Wielki sklep z łakociami i degustacjami czekoladek, likierów, raj dla łasucha. No i czekolada na gorąco! Można było sobie wybrać spośród wielu smaków kawałek czekolady z łyżeczką i Pani zalewała go gorącym mlekiem mmmm… pychota. Takie gotowe łyżeczki z czekoladą można było także kupić w ładnych opakowaniach. Przechodząc uliczką docieramy do placu Burg z ratuszem i dawnymi budynkami sądowymi (wraz z Markt są to dwie dzielnice w pierwotnym układzie). Obok znajduje się także warty uwagi Kościół Świętej Krwi (Heilig-Bloed Basiliek) – akurat się trochę spóźniliśmy, bo właśnie stylowym garbuskiem odjeżdżała para młoda.
Dalej udaliśmy się zwiedzać kanały Wenecji północy. Spacer wśród tych zabytkowych kamienic, brukowanego chodnika, wąskich uliczek, ciszy i zieleni był naprawdę wspaniały. Krążyliśmy sobie wśród uliczek i kanałów odpoczywając od zgiełku miasta. Usiedliśmy na chwilę i przeanalizowaliśmy jeszcze raz mapkę. Naszym celem były zagadkowo narysowane młyny więc postanowiliśmy się do nich udać. Wyznaczyliśmy trasę i w drogę. Mapka z dworca jest naprawdę ciekawie ułożona, przy ważnych miejscach są numerki podzielona na kategorie m. in. muzea czy kościoły, dzięki czemu łatwiej się na niej odnaleźć. Po drodze trafiliśmy na piękny kościół św. Magdaleny (Heilige Magdalenakerk). W Brugii jest naprawdę wiele imponujących budowli, właszcza sakralnych. Spotkaliśmy także Polski Sklep z rodzimymi towarami, sympatyczne miejsce, a pani przywitała nas po polsku. Wyszliśmy jednak bez zakupów, nie po to w końcu pojechaliśmy do Belgii, żeby jeść polskie jedzenie ;). Dotarliśmy do jednej z 4 bram miasta Kruispoort. Widok był naprawdę ciekawy bo za bramą wracało się jakby do XXI wieku, były nowocześniejsze budynki, pędziły samochody. I dotarliśmy do wiatraków! Były piękne, znajdowały się na zielonych polanach a do środka prowadziły powiedzmy schody (dostać się było nie lada sztuką). Trochę się pośpieszyliśmy ponieważ tylko do jednego z nich można było wejść do środka (i to nie był ten na który się wspęliśmy). Ten otwarty był czynny dla turystów, jego ramiona się kręciły i można było za 3 € zobaczyć jego wnętrze. My mając za sobą już jedną przeprawę i biorąc pod uwagę fakt, że byłam w sukience i nie chciałam mieć publiczności podczas wchodzenia odpuściliśmy sobie ten turystyczny wiatrak. Widok na pewno był podobny jak z tego, na który się wspięliśmy więc naprawdę warto, polecamy! Po wędrówce położyliśmy się na chwilę by odpocząć na tej pięknej trawie z widokiem na rzekę kamieniczki i wiatraki i upajaliśmy się pięknem tego miasteczka. Zgłodnieliśmy i zaczęliśmy kierować się w stronę dworca. Odkryliśmy też blisko wiatraków polecaną w innych opisach restaurację, niestety była zamknięta :(. Postanowiliśmy spróbować więc belgijskich muli. Po drodze natknęliśmy się na piękny, klimatyczny kościół Sint-Gillis. Naprawdę wiele tu pięknych kościółków. Na zaostrzenie apetytu skusiliśmy się na kilka belgijskich czekoladek. Wybór smaków przyprawia o zawrót głowy, były naprawdę genialne! Po prostu trzeba ich spróbować!
Przy wcześniej wspomnianym targu było kilka knajpek, które je serwowały, więc skusiliśmy się. Na szczęście wzięliśmy promocyjny zestaw ½ porcji, bo nie zostały one naszym ulubionym daniem. Wzięliśmy te naturalne w wywarze, podawane z frytkami. Mnie osobiście przypominały zarodki i ciężko było mi je zjeść. Aczkolwiek należało zjeść belgijski specjał skoro już tu jesteśmy.
Wracając dotarliśmy także do otoczonej piękną zielenią godnej uwagi katedry Sint-Salvatorskathedraal- to najważniejsza świątynia Brugii. W drodze powrotnej mijamy też ciekawy budynek sali koncertowej, przy której znajduje się wypożyczalnia rowerów i vesp. Zmęczeni docieramy na dworzec (wcześniej sprawdziliśmy sobie godziny powrotu) i już za chwilę jesteśmy w pociągu. Wysiadamy na dworcu północnym i idziemy na mały odpoczynek do hotelu. Na wieczór zaplanowaliśmy pyszne frytki we Fritolandzie (co ciekawe kolejka jest ogromna, a wystarczy wejść do środka i podejść do lady i obsługują od ręki ;) ). Następnie udaliśmy się do Katedry św. Michała i św. Guduli (na drogowskazach podpisana jako Cathédrale). Jest łudząco podobna do Katedry Notre-Dame w Paryżu i równie okazała. Jest otwarta dla zwiedzających i bezpłatna, jednak tylko do 18, a my byliśmy już niestety po tej godzinie. Następnie pospacerowaliśmy trochę po mieście, zrobiliśmy zakupy na wieczór i wróciliśmy do hotelu. W Brukseli nie zauważyliśmy zbyt wielu marketów, jednak mieliśmy szczęście, bo hotel mieliśmy blisko centrum handlowego City 2, gdzie był Carrefour, a za hotelem znajdował się jeszcze otwarty dłużej Carrefour express. Do sklepu poszliśmy między innymi po tradycyjne belgijskie piwo Kriek, ponieważ Mateusz uparł się, że jutro zjemy kolejny belgijski specjał, mianowicie: królika w piwie wiśniowym. Problem w tym, że nie zjem małego biednego futrzaczka… Ale ustaliliśmy, że jeżeli nie będzie mi smakowało piwo wiśniowe, nie będę go musiała jutro zjeść. Nie lubię piwa, więc byłam przekonana, że i to mi nie zasmakuje, ale niestety… Było pyszne!! Miałam więc noc na to, by oswoić się z tym, że zjem jutro króliczka.
Dzień 3.
Ostatni dzień zaplanowaliśmy na spokojnie: odwiedzenie Narodowej Bazyliki Najświętszego Serca, która przypominała z kolei bazylikę Sacre-Coeur w Paryżu. Znajdowała się ona raczej na obrzeżach, ale postanowiliśmy zrobić sobie do niej spacerek. Doszliśmy do rzeki i zauważyliśmy, że na prostopadłej ulicy przy brzegu rzeki jest jakiś festyn lub coś w tym stylu, postanowiliśmy więc na niego zajrzeć. Okazało się, że odbywa się tam już od kilku weekendów cykl imprez wakacyjnych i od rana do nocy jest wiele atrakcji. Znajdowały się bary stylizowane na różne kraje i kuszące drinkami, bary z jedzeniem, scena, plażowy piasek itp. Naszą uwagę przykuły budowle z piasku, a pan zajmujący się tym „stoiskiem” od razu zachęcił nas, byśmy zrobili własnego żółwia z piasku. Zabawa była świetna! Nauczył nas technik formowania, na koniec wręczył nam dyplom i zrobił nam z naszym wytworem pamiątkowe zdjęcie. Teraz będziemy królami plaży:)! Podziękowaliśmy za wspólną zabawę i cali w piasku ruszyliśmy w kierunku bazyliki. Na naszej drodze pojawiła się jeszcze jedna ciekawostka: kościół rodem z rodziny Adamsów. Niestety nie wiem jak się nazywał, ale dołączam zdjęcie, gdyby ktoś wiedział. Zdecydowanie warto go zobaczyć! Wychodząc ze ścisłego centrum robi się już mniej przyjemnie, zaczynają się biedniejsze dzielnice, aczkolwiek był niedzielny poranek, więc było spokojnie. Bazylikę widać z drogi, ponieważ jest na małym wzgórzu, tak więc bez problemu do niej docieramy. Prowadzi do niej piękny park i pewnie z racji tego, że jest niedziela jest tam dużo ludzi. Jest naprawdę wielka i okazała. Nie wchodzimy jednak na schody, gdyż po drodze miałam małą awarię, patrząc w niebo, a nie pod nogi uderzyłam palcem w jakąś ogromną śrubę i trochę byłam kontuzjowana. Od teraz zawsze noszę przy sobie plastry, bo nie było ich łatwo znaleźć w niedzielę w nieznanej dzielnicy ;). Teraz kolej na obiad: króliczka. Sprawdzamy na mapie, gdzie znajduje się wyszukana przez Mateusza restauracja, sprawdzamy też jak tam dojechać i z małym błądzeniem (mieliśmy niestety niedokładną mapę i nie wszystkie ulice były podpisane, na szczęście przechodnie są mili i chętnie wytłumaczą jak gdzie dojść) docieramy przez bardzo ładną pełną murali dzielnicę do niepozornej restauracji Les Brassins. Miła, domowa atmosfera, zapełnione stoliki, bardzo sympatyczna obsługa. Widać, że nie jest to komercyjne miejsce tylko restauracja znana mieszkańcom. Dostajemy kartę i zauważam, że jest niewielka różnica między porcją z 2 udkami, a tą z 1 udkiem, bierzemy więc tę z dwoma na pół (nie ma żadnego problemu, by tak zamówić). Do tego piwo Kwak w tradycyjnym kuflu. Królik był rewelacyjny! Zdecydowanie polecamy tę restaurację, jedzenie i klimat.
W drodze powrotnej do hotelu zobaczyliśmy naprawdę wiele zabytków, na które na mapie nie zwróciliśmy uwagi. Najpierw przeszliśmy przy Pałacu Sprawiedliwości (Palais de Justice) z piękną pozłacaną kopułą. Obok znajdowało się wielkie rondo z obeliskiem na środku. Widok jest tu niesamowity ponieważ znajdujemy się na obrzeżach górnego miasta, a patrząc w dół widzimy dolne miasto wraz ze starówką. Do miasta można zejść schodkami lub zjechać windą. My jednak udaliśmy się drogą okrężną, ponieważ chcieliśmy odwiedzić jeszcze Kościół Notre-Dame du Sablon (wstęp darmowy) imponujący zarówno w środku jak i na zewnątrz oraz znajdujący się naprzeciwko Park i Pałac d’Egmont. Po krótkim spacerze po parku wróciliśmy na trasę w stronę starówki. Po drodze natknęliśmy się na moje ukochane macarons… Będąc w Paryżu nie dotarłam do tych najsłynniejszych Ladurée, ale tutaj wręcz stanęły na mojej drodze, nie sposób było więc nie wejść. W środku wyglądało jak w pałacu! Warto wejść choćby po to by zobaczyć to wnętrze, a i warto skusić się na jednego macarona. Obok była sieciówka Leonidas również z macaronami, postanowiliśmy kupić więc tu i tu dla porównania. Wniosek (choć nie jestem jakimś smakoszem) był taki, że różnicy nie czułam, ale portfel już tak gdyż w Ladurée kosztowały 2,2€ za sztukę, a Leonidas 1,1€. Tak więc nie warto przepłacać moim zdaniem ;). Na deser zostawiliśmy sobie jeszcze figurkę siusiającej dziewczynki. Dojść tam jest dość trudno ponieważ jest ona w jednej z wąskich uliczek w centrum i jest schowana w kamienicy i ogrodzona kratami. Wrażenia nie zrobiła tak jak i jej siusiający kolega, ale być w Brukseli i nie zobaczyć byłoby trochę szkoda. Po powrocie dowiedziałam się, że jest jeszcze sikający pies… Ale to już chyba lekka przesada. Tak zakończyło się nasze zwiedzanie. W drodze powrotnej po bagaże kupiliśmy jeszcze tradycyjnie frytki we Fritolandzie, kilka pamiątek, prowiant na drogę i ruszyliśmy metrem na przystanek Euro Coach Shlutte. Na lotnisku raczej nic ciekawego nie ma, także z bezcłówki wyszliśmy z pustymi rękami. Lot był bez dodatkowych wrażeń i znowu byliśmy w Warszawie. Podróż Modlin Busem wspominamy bardzo przyjemnie i polecamy.
Reasumując Bruksela zaskoczyła nas naprawdę pozytywnie! Przede wszystkim naprawdę jest pełna atrakcji, zabytków, miejsc rozrywki. Większość wstępów jest darmowa. Jedzenie jest dobre, zróżnicowane i nie zrujnuje portfela. Nie było biegających panów wciskających gadżety, chusty, selfi i innych cudów na kiju. Metro dociera wszędzie, aczkolwiek bardzo przyjemnie zwiedza się je pieszo. Drogowskazy do zabytków są trochę kiepskie, ale są i można dotrzeć do miejsc, których mapa nie zawarła jako atrakcje. Przede wszystkim ubolewam nad tym, że tak mało rozreklamowana jest Bruksela zwłaszcza na polskich stronach (musiałam sporo szperać), ale z drugiej strony może tu jest jej urok, bo w końcu byliśmy tam w weekend w środku lata, a tłoku na ulicach nie było. Dodatkowo przepiękna przenosząca w czasie Brugia! Naprawdę warto zrobić sobie taki weekendowy wypad!

Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

japonka76 22 października 2015 16:36 Odpowiedz
zaciekawiłaś mnie tą Brugią, żeby ją odwiedzić przy okazji wizyty w Brukseli
voyazka 22 października 2015 20:35 Odpowiedz
japonka76: naprawdę nie będziesz żałować! :)