+4
mmaratonczyk 25 sierpnia 2015 14:14
Dzień 6 (12 lipca) – podróż na drugą wyspę CORVO.
Pobudka przed piątą rano, szybka toaleta i obieramy kierunek na lotnisko. Oczywiście idziemy pieszo. W godzinach porannych to najpewniejszy środek lokomocji. Taksówki nie mieszczą się w naszym budżecie, a komunikacja miejska tak wcześnie nie kursuje. Po 4 km, znanej nam już trasy, meldujemy się na lotnisku odbierając nasze bilety. Co do poruszania się między wyspami, to są dwie opcje: samolot lub prom. Ten drugi bezpośrednio na Corvo nie dociera, a podróż trwa bardzo długo. Samolot był lepszym rozwiązaniem. Niestety ze względów logistycznych akurat w tym dniu nie kursował. Została nam opcja samolot plus prom. Corvo, wraz z wyspą Flores, należą do grupy zachodniej archipelagu. Trzeba było więc dolecieć na Flores, skąd dalej prom docierał w niecałą godzinę. Linie lotnicze obsługujące loty między wyspami to Sata Air Acores. My, bilety kupowaliśmy już w marcu. To i tak okazało się za późno, bowiem bezpośrednie loty na Flores już były wyprzedane. Wybraliśmy więc opcje z dwugodzinną przesiadką na Faial. Wydaje się to trochę zagmatwane. Ale wcale nie było prosto to wszystko zgrać, żeby przez 14 dni chociaż w niewielkim stopniu zwiedzić sześć wysp. Tak więc, aby osiągnąć nasz dzisiejszy cel przewinęliśmy się przez 4 wyspy. No to teraz , jak to wyglądało. O 7.30 samolot opuszcza Sao Miguel. Po godzinnym locie lądujemy na Faial w Horcie. De fakto, miejscowość z lotniskiem nazywa się Castelo Branco, stolica wyspy Horta jest oddalona o 10 km. Mając dwie godziny na przesiadkę robimy krótkie rozpoznanie terenu. Jest to bowiem lotnisko, z którego będziemy wracać do domu. Po wyjściu z terminala dostrzegamy w oddali potężną górę, na wierzchołku której kłębiły się chmury. To wulkan Pico na sąsiedniej wyspie o tej samej nazwie. Odlatujemy dalej o 10.30 i po 45 minutach wita nas piękne słońce na wyspie Flores. Na lotnisku zaopatrujemy się w nowe mapy. Port lotniczy, a właściwie jego pas startowy jest długości całego miasteczka Santa Cruz . Za niecałe 7 godzin odpływał nasz prom. Wolny czas poświęcamy na zwiedzanie miasteczka i odpoczynek nad oceanem. Generalnie nie ma plaż, są tylko naturalne baseny między skałami. Ponieważ jutro niedziela robimy zakupy w obawie, iż na wyspie zamieszkanej przez niecałe 500 osób będzie trudno cokolwiek kupić. Trochę martwi nas perspektywa szukania noclegu. Na Corvo jest tylko jeden hotel ( The Pirates Nest ), a poza tym żadnego hostelu. Mamy nadzieje, że coś znajdziemy. Zbliża się 18.00 więc idziemy do portu, a raczej małej przystani. Bilety na wszystkie promy również kupowaliśmy wcześniej (jeżeli chodzi o ceny, będą podane na końcu podróży w podsumowaniu). Jest dwóch przewoźników: http://www.atlanticoline.pt/p/p/ i http://www.transmacor.pt/. Z niecierpliwością wypatrujemy promu, osiemnasta mija i nic. Zaczynamy mieć wątpliwości, tym bardziej, że obok nas jest zaledwie kilka osób. Jak wyglądają promy wiemy, bo nie raz już pływaliśmy. Okazuje się, że nasza wiedza jest jednak mała. Podpływa bowiem jakaś „łupinka”, z której wysiada parę osób. Tak, to jest nasz prom. Wsiadamy wraz z miejscowymi, jest nas chyba 16 osób. Szczerze mówiąc na przystani nie było żadnej kasy z biletami, wszyscy mieli tylko jakieś kserówki. My też. Może można kupować bilety na promie, tego jednak nie wiem. Po 40 minutach wreszcie osiągamy nasz cel: Corvo. Wysiadamy w jedynym miasteczku na wyspie: Vila do Corvo. Przyszedł czas na znalezienie noclegu. Idziemy przez malutkie miasteczko. Ludzie patrzą na nas jakoś dziwnie, ale uśmiechnięci pozdrawiają. Tylko budynki prywatne. Nic, trzeba szukać. Jakiś Pan zamiata przed swoim domkiem. Pytamy go o nocleg a on z uśmiechem prowadzi nas do siebie. Do wyboru mamy trzy pokoje na górnej kondygnacji. Wybieramy ten z widokiem na ocean. Bardzo klimatyczne miejsce ze wszystkimi wygodami (30 euro). Wieczorem robimy spacer, odnajdujemy jeden sklep (zamknięty) i dwie knajpki. Ceny względne, dobry posiłek z piwem dla dwóch osób nie przekracza 30 euro. Podsumowując: mimo braku trekkingu dopisujemy kolejne 17 km. Chociaż podróż trwała długo, dzień był przyjemny. Czujemy się coraz pewniej. Przekonujemy się, że z noclegami nie powinno być kłopotów. Skoro tu znaleźliśmy bez problemu, to na innych wyspach również damy radę.
Lot na Faial liniami Sata
Naturalne baseny w Santa Cruz na Flores
W oddali nasz cel – wyspa Corvo
Jak przystało na Flores piękne kwiaty
Nasza „łupinka” – prom na Corvo
Vila do Corvo
Małe wiatraki z trójkątnymi żaglami


Dzień 7 (13 lipca) – niesamowita kaldera – Lagoa do Caldeirao.
Po spakowaniu naszego dobytku opuszczamy kwaterę nie widząc od wczoraj właściciela. Tutaj nikt nie zamyka domów, wszyscy dookoła się znają, mają zaufanie do siebie i nielicznych turystów. Idziemy jedyną drogą asfaltową, która prowadzi cały czas pod górę na szczyt wulkanu. Tam zaczyna się pieszy szlak PR2. Po drodze mijamy wszechobecne pastwiska, typową wiejską zabudowę. Jesteśmy pod wrażeniem niesamowitej ilości niebieskich hortensji rosnących na każdym kroku. Pogoda na razie dopisuje, niepokoją nas tylko chmury krążące nad samym szczytem. Po 6 km wspinaczki docieramy na szczyt wulkanu, tzn. tak nam się wydaje, bo nie wiele widać. Na dodatek zaczyna padać deszcz. Skuleni przysiadamy pod jakimś krzaczkiem i czekamy na poprawę. Zrezygnowani podejmujemy decyzje o powrocie. Jak to bywało wcześniej nigdzie nie widzieliśmy wejścia na szlak PR2. Ostatnie spojrzenia w kierunku kaldery – chyba widzimy na kamieniu żółtoczerwoną farbę. To początek trasy. Spróbujemy, może pogoda się polepszy. Po przejściu 200 metrów w dół nagle ukazuje się nam w oddali ogromna kaldera. Coś niesamowitego. Nad nami chmury a w dole przepiękne widoki. Prawie jak stadion narodowy z zaciągniętym dachem, tylko o wiele większy. Po zejściu na sam dół kierujemy się za szlakiem prowadzącym wkoło paru jeziorek. Przed nami 4 kilometry. Urzeka nas śpiew ptaków wzmocniony akustyką tego miejsca oraz zupełnie inne światło przedzierające się przez chmury. Wszystko jest bardo wyraźne z niesamowitym kontrastem. Wszechobecne hortensje dzielą pastwiska na zagony, na których leniwie pasą się krowy. Poprawia się również pogoda, wychodzi słońce. Wspinamy się z powrotem do góry i siadamy na zboczu robiąc sobie godzinny spektakl. Niesamowite miejsce a mało brakowało byśmy go nie widzieli. W drodze powrotnej mijamy niewielką grupę turystów, którzy przybyli na wyspę porannym promem. Prawie nikt tutaj nie nocuje, bowiem jeden dzień wystarcza aby odwiedzić kalderę. Po dotarciu do miasteczka mamy jeszcze godzinę czasu do przybycia naszego promu. Wykorzystujemy go na suszenie rzeczy w słońcu i regenerację sił. Tym razem wiemy już jakiej łajby wypatrywać. Jest punktualnie. Z żalem żegnamy się z wyspą Corvo, która zrobiła na nas bardzo duże wrażenie. Przed osiemnastą docieramy do Santa Cruz na wyspie Flores. Aby zrealizować jutrzejsze plany musieliśmy dotrzeć do oddalonej o niecałe 20 km miejscowości Lajes. Na komunikację miejską nie mamy co liczyć. Obieramy odpowiedni kierunek i idziemy „na stopa”. Zabiera nas młody Portugalczyk spędzający wakacje u kolegi. Uzyskaliśmy od niego sporo informacji o azorskich wyspach i samej Portugalii. Docieramy do Lajes o przyzwoitej godzinie. Pora znaleźć nocleg. Od miejscowych dostajemy adres jakiejś prywatnej kwatery. Dzieci odprowadziły nas pod sam dom. Tutaj na budynkach nie ma żadnej informacji o tym czy jest to pensjonat lub prywatna kwatera . Niestety miły Pan informuje nas, że wszystkie pokoje ma zajęte. Po krótkiej rozmowie z żoną przygarniają nas do siebie oddając swoją sypialnię do naszej dyspozycji (30 euro). Zostawiamy wszystkie rzeczy i idziemy do miasteczka. Trafiamy do małego portu, gdzie w miejscowej knajpce jemy porządny posiłek. Jutro przed nami zapowiada się długa trasa. Podsumowując: dopisujemy do naszego przebiegu kolejne kilometry, tym razem 25 . Odnieśliśmy wrażenie jakby wszyscy mieszkańcy nas znali, są bardzo serdeczni i otwarci. Najmniejsza wyspa, czyli Corvo, zdecydowanie jest warta zobaczenia. Na nas zrobiła ogromne wrażenie.
Wszechobecne hortensje w drodze na szczyt wulkanu
Dawna zabudowa służy teraz zwierzętom
Zagony hortensjowe
Oznakowanie szlaku
Dach z chmur nad kalderą
Lagoa do Caldeirao
Lagoa do Caldeirao
Hortensje i jeszcze raz hortensje
Zagony hortensjowe
Vila do Corvo
Mały wiatrak z trójkątnymi żaglami
Pas startowy wzdłuż Santa Ctuz na Wyspie Flores
Charakterystyczny kościół, tu w Lajes na wyspie Flores

Dzień 8 (14 lipca) – Faja Grande, trzecia wyspa FLORES
Przed nami długa wyprawa. Wstajemy przed siódmą i po cichutku, żeby nie obudzić gospodarzy, mamy zamiar opuścić naszą kwaterę. Nie udaje się nam to, bowiem właściciele z zastawionym suto stołem zapraszają nas na śniadanie. Tego się nie spodziewaliśmy. Miło się rozmawia ale pora ruszać w trasę. Dostajemy wodę i owoce na drogę. Naszym celem jest dojście do Faja Grande – miejscowości położonej najdalej na zachód w Europie. Pierwszym przystankiem po drodze będą dwa jeziorka (zalane kaldery) : Funda i Rasa. Na razie idziemy drogą asfaltową co nam jakoś nie przeszkadza. Samochody jeżdżą bardzo rzadko a pobocza porośnięte są niebieskimi hortensjami. Po przejściu 6 km docieramy do Caldeira Funda, po następnym kilometrze ukazuje się druga - Caldeira Rosa. Pogoda słoneczna, więc widoki niesamowite. Spotykamy pierwszych turystów –trzy Rosjanki, które na sam szczyt wjechały autem. Ruszamy dalej kierując się do miejscowości Mosteiro. Tam musimy wejść na szlak PR2, którym dojdziemy do Faja Grande. Mijają następne 4 km i docieramy do punktu widokowego Miradouro do Lajedo. Widać z niego małą wysepkę Cartario. Następnie mijamy Rocha Dos Bordoes – formacje skalną z ogromnymi kolumnami bazaltu. Mając 15 km w nogach docieramy do wioski Mosteiro. Wchodzimy na szlak PR2 kierując się do następnej wioski – Fajazinha. Tuż przed dotarciem tam, widzimy w oddali mnóstwo wodospadów. To Lagoa dos Patas. Skończyła się nam woda i zapasy żywności , więc w Fajazinha mamy zamiar je uzupełnić. Znajdujemy jeden sklep i knajpkę. Niestety i tutaj mieszkańcy maja sjestę, a co za tym idzie, wszystko pozamykane. Nie ma żywej duszy. A do Faja Grande jeszcze 7 kilometrów. Docieramy tam wreszcie klucząc między zagonami z miejscowego kamienia. Niecałe 8 godzin marszu i 25 kilometrów w nogach. Jest dopiero szesnasta. Uzupełniamy zapasy i spalone kalorie. Jak na złość długo szukamy noclegu. Jest to bowiem dosyć znana miejscowość odwiedzana przez wielu turystów. Wszystkie hostele i schroniska pozajmowane. Kolejny raz trafiamy do tego samego sklepu, i tu z pomocą przychodzi sprzedawca dając namiary do swojego znajomego. Za 40 euro mamy do dyspozycji cały dół domu z widokiem na klify i ocean. Po kąpieli i godzinnym odpoczynku idziemy zwiedzić okolicę. Rzeczywiście napotykamy sporo turystów. Sporo jak na Azory. Trafiamy do knajpki nad brzegiem oceanu z wystawką w postaci pieniędzy papierowych z różnych stron świata. Akurat mamy 20 złotych. Pan nas prosi, abyśmy się na nich podpisali i z dumą dołącza je do swojej kolekcji. Tym sposobem w najdalej na zachód wysuniętej miejscowości w Europie dostajemy wielkie kufle piwa za złotówki. Podziwiamy zachód słońca, potężne oświetlone klify. Piękne miejsce. Podsumowując: była to najdłuższa do tej pory wyprawa. Doliczając kilometry zrobione w Faja Grande uzbierało się ich aż 34. W dalszym ciągu na szlakach bardzo niewielu turystów. W każdej napotkanej wiosce i niewielkiej miejscowości są charakterystyczne skwery obsadzone platanami. W większych miejscowościach jest na nich bezpłatny dostęp do wi-fi. Trzeba pamiętać tylko o sjeście, podczas której wszystko jest pozamykane.
W drodze do Faja Grande
W drodze do Faja Grande
W drodze do Faja Grande
Caldeira Funda
Formacja skalna Rocha Dos Bordoes
Takimi drogami przyjemnie spacerować
Takimi drogami przyjemnie spacerować
Wioska Mosteiro
Wioska Mosteiro
W drodze do Faja Grande
Lagoa dos Patos
Podcienie z platanów w Fajazinha
Tuż przed Faja Grande
Można mieszkać i tak – Faja Grande
Nasza trasa na Endomondo

Dzień 9 (15 lipca) – powrót do Santa Cruz.
Rano budzi nas rzęsisty deszcz. Próbujemy trochę przeczekać, ale nie wygląda to za ciekawie. Dzisiejszy dzień ma być trochę luźniejszy. Żeby dotrzeć do drogi, gdzie będziemy łapać „stopa” mamy do pokonania zaledwie 7 km. Co to dla nas. Wejście na szlak PR3 odnaleźliśmy już wczoraj. Okazuje się, że wcale nie będzie tak łatwo. Oprócz padającego deszczu musimy uporać się z ponad 600 metrowym klifem. W ciągu pierwszych dwóch godzin pokonujemy zaledwie 3 km. Dobrze, że przedzieramy się przez gąszcz roślinności, przynajmniej tak mocno nie mokniemy. Po wejściu na samą górę kompletnie nic nie widać. Ledwo dostrzegamy oznakowanie szlaku. O dzisiejszych atrakcjach możemy zapomnieć. Miały to być cztery niewielkie kaldery: Branca, Seca, Comprida i największa Negra. Po siedmiu kilometrach, przemoczeni, docieramy do drogi asfaltowej. Są tak gęste chmury, że mamy wątpliwości w jakim kierunku łapać podwózkę. Widząc przemoczonych turystów zatrzymuje się nam pierwszy samochód. Co ważne jedzie w dobrą stronę. Tym sposobem bardzo wcześnie meldujemy się w Santa Cruz. Udajemy się do uprzednio zarezerwowanego pensjonatu Malheiros Serpa (http://www.malheiros.net/en/home). Tylko 10 minut spacerem od lotniska. Pokój mały (40 euro), osobista łazienka, ale na korytarzu, rano śniadanie. Położenie pensjonatu nieciekawe, blisko pasa startowego i skrzyżowania ulic. Ale to tylko jedna noc. Mamy dużo czasu. Robimy pranie i udajemy się na plaże. W końcu czas na odpoczynek. Podsumowując: trochę luźniejszy dzień, robimy w sumie 17 kilometrów. Spostrzegamy, iż w każdej miejscowości, nawet tej najmniejszej, zawsze są do dyspozycji darmowe toalety. Przy plażach również natryski. Jutro czeka nas podróż na najdłuższą wyspę archipelagu centralnego – Sao Jorge.
Faja Grande w całej okazałości
Mozolna wspinaczka na klif
Santa Cruz na wyspie Flores
Santa Cruz na wyspie Flores
W oddali Corvo, widok z plaży w Santa Cruz
Naturalne baseny kąpielowe

Dzień 10 (16 lipca) – czwarta wyspa SAO JORGE.
Lot mieliśmy o 10.30. Do lotniska 10 minut spacerkiem, można było się więc wyspać. Najtańszy sposób dotarcia na Sao Jorge to lot do Horty na Faial i przesiadka na prom (bezpośredni przelot był dużo droższy). Tym sposobem przynajmniej mieliśmy dużo czasu, żeby zwiedzić portowe miasteczko. O 11.15 meldujemy się w Horcie, tzn. w Castelo Branco. Do miasta jest 10 kilometrów, droga prowadzi wzdłuż wybrzeża. Po krótkim namyśle idziemy pieszo. Pogoda piękna, słońce nieźle przygrzewa. Mamy czas aż do 18.00. Faial jest naszą tranzytową wyspą. Będziemy na niej po raz trzeci w ostatnim dniu pobytu (z Horty odlatujemy do Lizbony). Po przybyciu lokalizujemy nasz port. Leży on na końcu miasta. Można się pomylić, bowiem najpierw wita nas port rybacki i przepiękna marina. Tradycją jest ozdabianie nabrzeża przez przybyłych żeglarzy własnoręcznie wykonanymi malunkami. Dzięki temu po wielu latach wygląda ono jak kolorowa mozaika. Udało się nam znaleźć również polski akcent na biało czerwonym tle. Po tym spacerku pora na kawę. Bardzo blisko znajduje się knajpka Cafe Sport. Właściwie to tawerna znana miłośnikom żeglarstwa, prowadzona nieprzerwanie od 1918 roku. Dawniej można tu było zostawiać korespondencję pocztową i w ten sposób komunikować się z rodziną. Powoli zbliża się godzina odpłynięcia promu. Udajemy się do portu podziwiając monumentalną górę na sąsiedniej wyspie Pico. Tym razem przypływa prom jaki wcześniej znaliśmy. Przed nami niecałe 1,5 godziny podróży na Sao Jorge. Po drodze zatrzymujemy się na krótko w Sao Roque na wyspie Pico. Na promie zauważamy turystów, których wcześniej już widywaliśmy. Pewnie w podobny sposób zwiedzają archipelag azorski. Przed dziewiętnastą dobijamy do miasteczka portowego Velas na wyspie Sao Jorge. Przyszedł czas na znalezienie jakiegoś lokum. Przy samym porcie, na ulicy Conselheiro Dr. Jose Pereira, natrafiamy na hostel Al-Residencial Neto . Są wolne pokoje. Nasz był mały (45 euro) z dużą łazienką, śniadaniem i widokiem na port. To najszybciej znaleziony nocleg do tej pory. Jeszcze wieczorny spacer po miasteczku i idziemy spać. Podsumowując: do naszego konta dopisujemy 19 kilometrów. Dzień w podróży, ale pełen wrażeń. Po trzech wewnętrznych lotach stwierdzamy, iż samoloty są punktualne i zapełnione. Bilety na okres wakacyjny lepiej więc kupować z wyprzedzeniem.
Widok na Pico w drodze do Horty
Jedyna piaszczysta plaża na Faial
Jedyna piaszczysta plaża na Faial
Kolorowe malunki zostawiane przez żeglarzy
Tawerna Cafe Sport
Horta
Przybył nasz prom na Sao Jorge
Widok na Hortę z nabrzeża
Wulkan Pico na wyspie Pico
Kościół Świętego Jerzego w Velas na Sao Jorge

CDN...

Całość czytaj na http://swiatwmoimzasiegu.blogspot.com/

Dodaj Komentarz

Komentarze (7)

ewaolivka 26 sierpnia 2015 07:13 Odpowiedz
Piękne zdjęcia! Piękna wyprawa! Azory-jedno z moich marzeń...
bepaja1 5 września 2015 22:54 Odpowiedz
Doskonala relacja,wybieramy sie na 10 dni na Wyspy.Twoja relacja pomoze nam w wyborze miejsc.Napewno dodam do tego stozek Pico-nie moge od niego oderwac oczu i zastanawiam sie jak tacy wytrawni i wytrwali chodziarze jak wy nie obrali sobie tego punktu za priorytet. pozdrawiam .oli
bepaja1 5 września 2015 23:01 Odpowiedz
Mmaratonczyk postaram sie wymienic moimi spostzerzeniami po powrocie.Mamy jeszcze do "zaliczenia 5 dni w Lizbonie i 5dni w Porto.pozdrawiam .oli
mmaratonczyk 5 września 2015 23:12 Odpowiedz
Oli, jeżeli chodzi o Pico to zostawiliśmy sobie go na deser (patrz część III). Trzeba było się najpierw rozgrzać i najlepsze zostawiliśmy sobie na koniec. Pozdrawiam i zazdroszczę, bo miejsce przepiękne.
bepaja1 5 września 2015 23:39 Odpowiedz
Kurcze ,ale ciala dalem.Tak mnie wciagnela Twoja opowiesc ,ze nie zwrocilem uwagi na dalsza czesc Twojej interesujacej relacji.W przyszlym roku planuje cos podobnego tylko w bardziej surowych klimatach.Pozdrawiam .oli
bepaja1 5 września 2015 23:43 Odpowiedz
No wlasnie i jeszcze jedno.Przyznaje Ci nr.1 za najlepsza relacje jaka do tej pory czytalem na temat "chodzenia"po Azorach.oli
mmaratonczyk 5 września 2015 23:58 Odpowiedz
Dzięki za słowa uznania.